Wołyń


W najbliższą niedzielę (godz. 20:10), TVP1 wyemituje "Wołyń" Wojciecha Smarzowskiego. Z tej okazji przytoczę moją recenzję, którą napisałem po premierze kinowej tego filmu.

***

Każdy kto mnie choć trochę zna, kto wie cokolwiek o mojej pracy i rodzinie, ten łatwo może się domyśleć, że „Wołyń” jest dla mnie jednym z najważniejszych filmów życia. Obejrzenie go od początku do końca, odczułem tak samo mocno, jak pierwszą (skądinąd niedawną) wizytę w obozie koncentracyjnym. Jednak w trakcie trwania seansu, miałem nieodparte wrażenie, że słucham raz jeszcze dobrze znanej mi opowieści.

Mimo to zdaję sobie sprawę, że dla wielu Polaków, będzie to opowieść nowa. Wołyń został niegdyś skazany na zapomnienie – i wyrok ten był wykonywany aż do niedawna. Przyczyną tego było to, że przebieg tych wydarzeń nie pasował do oficjalnej narracji ani PRL, ani III ani IV RP.

Ponieważ wiele zapewne napisano i jeszcze się napisze o tym jak film oddziałuje na emocje, oraz o jego stronie artystycznej, ja chciałbym zwrócić uwagę na mniej eksponowany wątek, a mianowicie niuanse historyczne. Jak napisałem, w czasie tych strasznych wydarzeń, tworzyły się formacje ideologiczne i zbrojne, które kompletnie wymykały się prostemu, czarno białemu obrazowi historii, który większość z nas ogląda w szkole, a potem w mediach. Tylko nielicznym fascynatom, chce się zanurzać w szczegółach. I tych właśnie zapomnianych figur i postaw, reżyser w swoim dziele nie pomija.

Najistotniejszym dla mnie zdaniem wypowiedzianym w filmie były słowa głównej bohaterki: „Przepraszam, czy mogę o coś zapytać? Co to za formacja zbrojna, która chce walczyć z Niemcami a nie umie obronić ludzi przed uzbrojoną hołotą?”. Najważniejszą sceną było spotkanie polskiego oficera z dowódcą UPA. A najciekawszą postacią, ukazany w neutralnym (a może nawet lekko pozytywnym) świetle Polak, z pomarańczową swastyką na furażerce – który zachęcał swych współziomków do wstępowania do niemieckiej policji pomocniczej, jedynej dostępnej w tym momencie formy obrony przed zagładą.

Bo jedną z przyczyn Wołynia, był brak reakcji, czy wręcz działań zapobiegawczych ze strony AK, głównej (i niewątpliwie chwalebnej) siły zbrojnej narodu polskiego w kraju. Jej Komenda Główna, a tym bardziej rząd w Londynie, nie rozumiały specyfiki Wołynia. Jej sztabowcy niezbyt interesowali się odległym, peryferyjnym regionem i przewidywali błędnie, że główne starcie między Polakami a Ukraińcami rozegra się ponownie we Lwowie. 27 Wołyńska Dywizja AK rozwinęła się mobilizacyjnie i weszła do akcji zdecydowanie za późno. Przez długi czas jedyną deską ratunku dla Polaków były formacje tworzone przez okupantów. Po stronie niemieckiej były to oddziały policji pomocniczej, z których najsławniejszym i chyba najskuteczniejszym był mówiący po polsku Batalion 202, natomiast po stronie sowieckiej liczące ponad tysiąc żołnierzy polskiej narodowości zgrupowanie partyzantki radzieckiej „Jeszcze Polska nie zginęła”, pod dowództwem Roberta Satanowskiego a potem jeszcze tzw. Istriebitielnyje Bataliony, złożone z Polaków jednostki samoobrony, formowane przez NKWD. Również (co film pokazuje) Polacy znajdowali pewną ochronę u formacji stricte liniowych – Wehrmachtu po prostu. Ze strony sowieckiej natomiast np. oddziału płk. Prokopiuka, dzięki wsparciu którego udało się ocalić liczną polską społeczność zgromadzoną w ufortyfikowanej wiosce Przebraż.

Bez tych trudnych do wpasowania w heroiczną wizję historii światłocieni, nie byłoby pełnego obrazu Wołynia. Pod tym względem film przerósł moje najśmielsze oczekiwania. Kto ratuje prawdziwą historię, temu niech będzie chwała.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz