Trzecia droga spisku


Ujawnienie przez prezydenta Trumpa ok. 3000 z 4000 dokumentów w sprawie zabójstwa JFK, czy raczej zmiana decyzji w ostatniej chwili i nieujawnienie na wyraźną sugestię FBI i CIA ok. 1000 z nich, przypomniała opinii publicznej o sprawie zabójstwa 35-ego  prezydenta USA w Dallas, w 1963 r. 

Powstało wiele teorii nt. zamachu na JFK. W rolę podejrzanych wchodzili kolejno FBI, CIA, Fidel Castro, Wietnamczycy z Południa, Mafia, prawicowi emigranci kubańscy, rzecz jasna ZSRR, a nawet PRL. Sprawę próbował rozwikłać prokurator z Nowego Orleanu Jim Garrison oraz znana dziennikarka śledcza Dorothy Kilgallen. Oprócz tego, za jej wyjaśnianie wzięło się wielu prywatnych detektywów, śledczych i specjalistów. Najciekawszą moim zdaniem teorię, tłumaczącą zdarzenie z Dallas, przedstawił ekspert ds. balistyki oraz strzelec wyborowy, Howard Donahue.

W 1967 r. telewizja CBS przeprowadziła własne śledztwo, w którym skoncentrowała się na aspekcie balistycznym sprawy. Odtworzono w ramach niego scenerię zamachu i poproszono jedenastu doświadczonych strzelców o powtórzenie rzekomego wyczynu Oswalda. Strzelali oni z wieży strzelniczej o wysokości odpowiadającej szóstemu piętru składnicy książek, z której strzelał ujęty zamachowiec, do ruchomego celu wielkości człowieka, poruszającego się na mobilnym wózku z prędkością, jaką tego pamiętnego dnia poruszała się pancerna limuzyna SS-100-X, którą JFK przemierzał ulice Dallas. Tylko jeden z uczestników eksperymentu, wspomniany Donahue, zdołał oddać trzy celne strzały. I to dopiero za trzecim podejściem. Od tej pory wyjaśnienie sprawy zabójstwa JFK stało się jego życiową misją. W toku swego wnikliwego i długotrwałego dochodzenia, doszedł on do następującego wniosku: 

rzeczywistym (choć przypadkowym) zabójcą albo współzabójcą prezydenta był niejaki George Hickey (1923-2005), agent Secret Service (amerykański odpowiednik BOR-u), który jechał w jednej z limuzyn feralnego konwoju.

Donahue oparł ten wniosek min. na następujących przesłankach:

- Pocisk pełnopłaszczowy kalibru 6.5 mm wystrzelony z karabinu Carcano M91/38, którego użył Oswald, nie byłby w stanie, zwłaszcza przy wystrzale ze znacznej odległości, rozłupać czaszki osoby stanowiącej cel (abstrahując od faktu, że było mało prawdopodobne, że człowiek o umiejętnościach strzeleckich Oswalda - udokumentowanych z czasów jego służby wojskowej, co najwyżej średnich - byłby w stanie dwukrotnie trafić JFK w tamtych okolicznościach). Ta pochodząca jeszcze z czasów Drugiej Wojny Światowej broń włoskiej produkcji była zaprojektowana w ten sposób, aby nie zabijać przeciwnika a jedynie go unieszkodliwiać, dając mu szansę na przeżycie. Ponad wszelką wątpliwość, pocisk taki nawet gdyby uśmiercił prezydenta, przeszedłby przez jego głowę na wylot.

- Tenże pocisk, nawet gdyby utknął w głowie prezydenta, nie mógłby rozpaść się na wiele części. A to wykazała analiza zdjęć rentgenowskich głowy prezydenta, której dokonał dr James Humes, patolog ze szpitala Marynarki wojennej w Bethesda. To on przeprowadził sekcję zwłok prezydenta, kilka godzin po zamachu. Wskazał on na ok. czterdzieści różnej wielkości kawałków, nie przepuszczających promieniowania, rozsianych po całym mózgu. Zeznanie tej treści złożył przed Komisją Warrena, która jednak całkowicie je zignorowała.

- Rozłupać czaszkę i zabić ofiarę na miejscu mógł pocisk rozpryskowy kalibru 5.56 mm., którym ładowane były karabiny maszynowe AR-15, używane przez agentów Secret Service.

- Dziesięciu świadków podróżujących w kolumnie pojazdów, lub przez nią mijanych zeznało, że poczuło zapach prochu. Tego dnia wiatr wiał z prędkością 25km/s w kierunku od wiaduktu do składnicy a nie na odwrót. Okoliczność ta świadczy o tym, że dymiąca broń znajdowała się w którymś z samochodów konwoju.

Donahue napisał w tej sprawie list do Secret Service, w którym zapytał jakiej broni używali agenci ochraniający prezydenta w Dallas. Odpowiedź agencji była następująca - agenci używali wyłącznie rewolwerów, których nie użyli w czasie całej akcji. Kłam temu oświadczenie zadaje jednak jedno ze zdjęć, na którym widać wyraźnie, że agent George Hickey jadący w drugiej limuzynie za prezydencką, trzyma w rękach karabin AR-15.

Wg. Donahue przebieg wydarzeń był następujący. Po usłyszeniu strzałów oddanych przez Oswalda, agenci Secret Service poderwali się i zaczęli rozglądać. Hickey położył palec na spuście swojego karabinu i go odbezpieczył, jednak po chwili gdy kierowcy zorientowali się co się stało, dość gwałtownie przyspieszyli. Hickey opadł na siedzenie w wyniku zrywu samochodu do ruchu a jego palec mimowolnie pociągnął za spust. Kula przeleciała nad głowami agentów znajdujących się w drugim samochodzie i trafiła siedzącego w trzecim pojeździe JFK w głowę. Hipoteza ta została podparta przez Donahue szeregiem eksperymentów, analiz i badań. Zostały one zebrane i opisane w wydanej w 1992 r. książce pt. "Mortal Error", pióra Bonara Menningera, wraz ze wszystkimi informacjami przekazanymi przez Donahue. On sam nie wyklucza, że JFK zabił poprzedni strzał Oswalda, który przeszedł przez szyję prezydenta. Nie odnosi się również w żaden sposób do tego, czy Oswald działał w ramach jakiegoś spisku, czy też samodzielnie.

Gdyby teoria Donahue była prawdziwa, tłumaczyłoby to niechęć władz amerykańskich do ujawniania całości materiałów sprawy. Przypadkowe zabójstwo prezydenta kraju przez jednego z jego ochroniarzy byłoby olbrzymią kompromitacją.

/źródło: Paweł Łepkowski, "Przypadkowa Kula" - Uważam Rze HISTORIA, nr 56, listopad 2016/ 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz