SL-1

W mroźną zimową noc, minutę po dziewiątej wieczorem, na posterunku straży pożarnej Narodowego Centrum Testowego Reaktorów (NRTS), federalnej placówki badawczej położonej na pustyni stanu Idaho, rozległ się alarm. Sygnał nadał zlokalizowany na terenie obiektu reaktor niskiej mocy SL-1. Sześciu strażaków ruszyło do akcji, spodziewając się kolejnego fałszywego wezwania – tego dnia, rano i po południu, miały miejsce już dwa. Po dziewięciu minutach dotarli do celu. W pierwszej chwili nic szczególnego nie zwróciło ich uwagi. Nad budynkiem w którym znajdował się reaktor unosiła się smuga białego dymu – normalne w mroźną, zimową noc. Blok centrum kontroli wyglądał zupełnie zwyczajnie. Zdecydowali się wejść do pomieszczenia reaktora. I wtedy zobaczyli włączoną sygnalizację zwiększonego poziomu promieniowania. Wskaźniki ich przenośnych urządzeń pomiaru radiacji  gwałtownie podskoczyły. Po chwili przybył lekarz. Wraz z jednym ze strażaków, założywszy maski tlenowe, zbliżyli się ponownie do schodów prowadzących do komory reaktora. Wtedy detektory zasygnalizowały poziom promieniowania 25 rentgenów na godzinę, co spowodowało  natychmiastowy odwrót. Po chwili, na wezwanie lekarza, na miejsce przybyli kolejni ratownicy, przywożąc ze sobą odzież ochronną oraz detektory zdolne do wykazania promieniowania na poziomie 500 rentgenów na godzinę. Medyk, tym razem z dwoma strażakami, weszli schodami do hali, w której znajdował się reaktor. Zdążyli tylko dojrzeć pozostałości eksplozji by zaraz potem w pośpiechu się wycofać, jako że urządzenia pokazywały maksymalne wartości. O wpół do jedenastej na miejsce zdarzenia przybyli kierownik placówki i główny lekarz. O 22.45, odziani w pełne skafandry ochronne weszli do hali reaktora i dostrzegli dwóch okaleczonych ludzi – jeden z nich już nie żył, drugi jęczał cicho, czołgając się w radioaktywnej wodzie zalewającej podłogę. Wchodząc do hali reaktora na dokładnie minutę, zespół pięciu strażaków wyciągnął go na zewnątrz, jednak ranny po chwili stracił przytomność i już jej nie odzyskał. Nie miał szans na ratunek – nawet gdyby ratownicy dotarli do niego wcześniej, dawka promieniowania którą otrzymał, była śmiertelna (jego ciało emitowało je w ogromnej ilości – 500 rentgenów na godzinę). Ok. 23.00 ekipa ratunkowa dostrzegła jeszcze jednego trupa – znajdował się on... pod sufitem, przygwożdżony do niego prętem. Wiedząc już o losach całej zmiany znajdującej się tego feralnego wieczora w budynku SL-1, bezpieczeństwo ekipy ratunkowej stało się priorytetem – strażacy i lekarze pospiesznie wycofali się na bezpieczną odległość. Ciało trzeciego pracownika zostało wydobyte spod sufitu budynku następnego dnia.

Wyżej opisany wypadek miał miejsce 3 stycznia 1961 r., na poligonie badawczym położonym 64 km na zachód od Idaho Falls w USA. Przedmiotem wypadku był eksperymentalny reaktor małej mocy SL-1 (Stationary Low-Power Reactor Number One). Był to najpoważniejszy co do liczby ofiar śmiertelnych wypadek nuklearny w historii USA.

W tamtym okresie Armia Amerykańska zgłaszała zapotrzebowanie na opracowanie niewielkich reaktorów jądrowych, które docelowo miały zasilać stacje radarowe położone na terenach polarnych i arktycznych. Wymagania, które armia postawiła wykonawcy (Argonne National Laboratory) obejmowały możliwość transportu wszystkich komponentów reaktora drogą powietrzną, łatwość konstrukcji na miejscu, wykorzystanie wyłącznie standardowych elementów, prostota i niezawodność oraz co najmniej trzyletni okres pracy po każdym uzupełnieniu paliwa. Bezpieczeństwo obsługujących, nie znajdowało się na tej liście.

W odpowiedzi na te potrzeby, 24 października 1958 r. oddano do użytku eksperymentalny reaktor SL-1. Generował on moc 3MW, jako paliwo wykorzystywał wysokowzbogacony uran i był chłodzony lekką wodą. Umieszczono go w stalowym silosie o szerokości niecałych 12 m i wysokości 15 m, który w razie eksplozji mógł zatrzymać część radioaktywnych oparów. Rdzeń reaktora tworzyło 59 kaset paliwowych, jednostka centralna oraz 9 prętów kontrolnych.

Obiekt, w którym znajdował się SL-1, przed wypadkiem.

21 grudnia 1960 r. reaktor został wyłączony w celu przeprowadzenia prac konserwacyjnych, kalibracji urządzeń oraz instalacji dodatkowego osprzętu. 3 stycznia 1961 r. reaktor miał zostać uruchomiony ponownie. Zmianę objęło dwóch pracowników wojska – John Byrnes (lat 27, operator), Richard McKinley (lat 22, praktykant) oraz delegowany przez Marynarkę Wojenną  Richard Legg (lat 26, kierownik zmiany). Procedura włączenia reaktora polegała na wysunięciu centralnego prętu kontrolnego z rdzenia. Byrnes powinien był wysunąć go na wysokość 10 cm, umożliwiając przepływ neutronów między kasetami paliwowymi. Jak wykazało późniejsze dochodzenie i oględziny elementów zniszczonej konstrukcji, pręt został uniesiony na wysokość aż 66 cm. Spowodowało to gwałtowny i niekontrolowany wzrost mocy (aż do 20GW) a następnie nagłą emisję pary wodnej i potężne uderzenie hydrauliczne, które zniszczyło konstrukcję reaktora i rozrzuciło jej elementy z ogromną siłą (jeden z nich przyszpilił McKinleya do sufitu). W wyniku zdarzenia do atmosfery przedostało się ok 41 tera bekereli produktów rozpadu nuklearnego, co z uwagi na lokalizację reaktora na terenach położonych w oddaleniu od osiedli ludzkich, nie wywołało większych negatywnych skutków wśród populacji.

Zwłoki trzech pracowników zostały pochowane w ołowianych trumnach i zalane betonem. Wkrótce potem rozpoczęła się operacja oczyszczenia terenu, która trwała przez kolejny rok. Radioaktywne pozostałości budynków były zakopywane na wyznaczonym terenie, położonym ok. 500 m od miejsca eksplozji. Niektóre elementy reaktora zostały jeszcze poddane badaniom.


29 listopada 1961 r. - operacja wydobycia zniszczonego reaktora z silosa.

Przyczyna wypadku nigdy nie została wyjaśniona (i nigdy nie zostanie). Członkowie feralnej zmiany nie prowadzili dziennika pracy, nie wiadomo co spowodowało, że operator uniósł pręt kontrolny tak wysoko. Rozważano dwie grupy hipotez koncentrujące się na samobójstwie bądź nieuwadze. Niektóre źródła donoszą, że Byrnes miał problemy osobiste. Od jakiegoś czasu w jego małżeństwie nie działo się dobrze a rozłąka w okresie świątecznym, przyniosła pogorszenie sytuacji. W dniu wypadku, ok. godz. 7:00 wieczorem odebrał ponoć telefon od żony, która poprosiła go o rozwód. Ponadto, niektórzy donosili o napiętych relacjach z Leggiem. Młodszy kolega ze zmiany prześcignął bowiem starszego współpracownika w hierarchii pracowniczej i tego dnia to Legg dozorował Byrnes'a a nie na odwrót. Pojawiła się wersja, żę Byrnes chciał popełnić poszerzone samobójstwo, zabierając ze sobą Legga. Bardziej prawdopodobne jest jednak, że w chwili niefortunnego podniesienia prętu był po prostu zdenerwowany i zdekoncentrowany złymi wydarzeniami ze swego życia. Oprócz tego, teoria ta była na rękę czynnikom rządowym, które mogły nią przykryć fakt, że normy bezpieczeństwa SL-1 nie stały na wysokim poziomie.

Rząd amerykański na podstawie tego zdarzenia nakręcił film szkoleniowy, do wewnętrznego użytku. Jest on dziś dostępny w serwisie YouTube.

Miejsce zakopania szczątków SL-1, otoczone narzutem kamiennym, zdjęcie z 2003 r.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz