Podzielony dom

Dzisiaj w Waszyngtonie Donald Trump, kontrowersyjny milioner z Nowego Jorku, został oficjalnie 45-tym prezydentem Stanów Zjednoczonych Ameryki. Jego wygrana była wielkim zaskoczeniem dla komentatorów i analityków. Inauguracji jego prezydentury towarzyszą wielotysięczne, momentami gwałtowne, protesty zwolenników pokonanej przez niego w wyborach Hillary Clinton. Atmosfera kampanii wyborczej była gorąca i jak widać, emocje wciąż nie gasną. Za Trumpem stanęli głównie mieszkańcy małych miejscowości oraz centralnych stanów,  głównie biali i skromnie sytuowani. Żonę byłego prezydenta Billa Clintona poparły Kalifornia i Nowy Jork, mieszkańcy wielkich miast, dobrze sytuowani materialnie, mniejszości etniczne oraz liberalna część wyborców. Świat z uwagą przygląda się temu co dzieje się w Waszyngtonie i trudno się dziwić – USA to obecnie jedyne supermocarstwo, którego polityka wpływa na jego losy. Mylą się jednak ci, którzy uważają, że obecne napięcia związane z wyborem Trumpa są czymś szczególnym w historii Ameryki. Bledną one w świetle sytuacji która miała miejsce przy okazji wyborów w 1876 r.

Tego pamiętnego roku końca dobiegała druga kadencja rządów gen. Ulyssesa Granta, zapamiętanego przez historię przede wszystkim jako głównodowodzącego wojsk Unii w Wojnie Secesyjnej. Żołnierzem był niewątpliwie świetnym. Politykiem – znacznie gorszym. Nie będąc biegłym w grach salonowych, tak różnych od obozowego życia wojaka, w dużej mierze rządził przez swoich doradców. Zgromadziło się wokół niego szemrane towarzystwo skorumpowanych politykierów, których działania nie przynosiły krajowi wiele dobrego. Najważniejszą bolączką USA był wciąż głęboki podział na zwycięską Północ i przegrane Południe. Przez dekadę dzielącą te dni od końca Wojny Secesyjnej nie udało się wciąż zakopać rowów podziału. Pojednawcze projekty Abrahama Lincolna zostały zarzucone wraz z jego zabójstwem - na Południu wciąż stacjonowały wojska z Północy.

Przedwyborcza konwencja wyborcza Partii Demokratycznej wyłoniła kandydata, w którym upokorzone Południe dostrzegło swego zbawcę. Był to Samuel Tilden, gubernator stanu Nowy Jork. Cała sytuacja była dość paradoksalna - polityk ten po pierwsze pochodził z regionu, który śmiało można uznać za serce Północy a po drugie jego poglądy jak na tamte czasy były umiarkowane, można by rzec centrowe. Już w swoich przedwojennych wystąpieniach wyrażał się negatywnie o niewolnictwie, określając je mianem "haniebnej plagi", która nie powinna dotrzeć na nowo inkorporowane do USA terytoria. Jednak oprócz tego, Tilden był zwolennikiem kompromisu z południowymi stanami i uważał jedność kraju za dobro najwyższe, za które należało zapłacić nawet ustępstwami w kwestii niewolnictwa. W czasie wojny stanął po stronie Unii, jednak zdarzało mu się krytykować posunięcia prezydenta Lincolna. Do wyborów przystąpił pod hasłem walki z korupcją.


Republikanie namaścili na swego kandydata Rutherforda Bircharda Hayes'a, gubernatora stanu Ohio. Zwyciężył on faworyta wyścigu, James'a Gillespie Blain'a, jako kandydat jednoczący jego przeciwników. Hayes miał wolnościowe poglądy i był zwolennikiem równości ludzi, bez względu na rasę. W skali kraju był politykiem dość mało znanym a jego głównym atutem z perspektywy Partii Republikańskiej było przyciągnięcie do nich wyborców ze spornego (tzw. "swinging state") stanu Ohio.

Wybory były niezwykle burzliwe. Na Południu dochodziło do krwawych starć. Bojówki popierające Partię Demokratyczną, takie jak Czerwone Koszule czy Biała Liga atakowały czarnoskórych mieszkańców chcących głosować oraz Republikanów z południa. Z kolei administracja rządowa starała się manewrami administracyjnymi (np. delegowaniem odpowiednich osób do komisji liczących głosy) wspierać wygraną Hayes'a.

Wyniki tzw. popular vote, czyli wszystkich głosów oddanych na kandydatów bez podziału na stany i elektorów były jednoznaczne - wyraźnie wygrał Samuel Tilden, zdobywając 4,286,808 głosy (50.92%). Hayes otrzymał ich 4,034,142 (47.92%). Pozostali kandydaci otrzymali w sumie 91,134 głosy (1.8%). Odnotowano najwyższą w historii wyborów prezydenckich w USA frekwencję - 81.1%.

Jednak jeśli chodzi o głosy elektorskie, w amerykańskim systemie wyborczym decydujące o wyniku, sprawa była niejasna. Tilden zdobył ich 184, Hayes 165, natomiast 20 głosów stanowiło przedmiot sporu. Na Florydzie, w Luizjanie i Południowej Karolinie obie strony ogłosiły swoje zwycięstwo, natomiast w Oregonie, który jednoznacznie poparł Hayes'a, tamtejszy gubernator wywodzący się z Partii Demokratycznej zakwestionował legalne umocowanie jednego z elektorów, nominując w jego miejsce innego Demokratę. Obie strony były przekonane o swojej wygranej.

Sytuacja stawała się coraz bardziej napięta. Na Południu trwały rozruchy. Mówiło się o marszu stu tysięcy południowców na Waszyngton. Prezydent Grant po cichu postawił w stan gotowości stołeczny garnizon. W obliczu poważnego kryzysu konstytucyjnego, Kongres wyłonił piętnastoosobową komisję, która miała za zadanie ustalić wynik wyborów. W jej skład miało wejść po pięciu przedstawicieli obu izb amerykańskiego parlamentu oraz pięciu sędziów Sądu Najwyższego. Partia dysponująca większością w danej izbie nominowała trzech członków komisji, partia mniejszościowa dwóch. Ponieważ Republikanie przeważali w Senacie a Demokraci w Izbie Reprezentantów, w skład komisji weszło po pięciu przedstawicieli każdej z nich. Sąd Najwyższy włączył w skład komisji dwóch sędziów deklarujących się jako Demokraci i dwóch jako Republikanie. Owych czterech sędziów nominowało piątego reprezentanta trzeciej władzy - niezależnego sędziego Davida Davisa, o którym mówiono, że nawet on sam nie wie, którego kandydata na prezydenta popiera. Jednak tuż przed ostatecznym zatwierdzeniem przez parlament składu komisji, Davis został wybrany przez legislaturę stanu Illinois do Senatu i nieoczekiwanie zrezygnował z posady sędziego. Wszyscy pozostali sędziowie Sądu Najwyższego byli Republikanami, co dało Hayes'owi przewagę w komisji 8-7. Ostatecznie komisja przyznała 20 spornych głosów elektorskich Hayes'owi, który dzięki temu zgromadził ich w sumie 185, o jeden więcej niż Tilden. 4 marca 1877 r. prezydentura Hayes'a została inaugurowana, bez większych zakłóceń.

Wielu historyków uważa, że powodem dla którego Południowcy ustąpili był tzw. "kompromis 1877 r.". Składał się na niego szereg zakulisowych i tajnych rozmów, przeprowadzonych w Waszyngtonie przez przedstawicieli obu partii. Jego treść sprowadzała się do prostej wymiany - za uznanie wygranej Hayes'a Północ zakończy okupację Południa. Do dziś nie zostało w pełni udowodnione, czy rzeczywiście takie rozmowy miały miejsce, czy też kompromis był wynikiem jednostronnych deklaracji i działań Republikanów. Faktem jest, że po inauguracji Hayes'a, wojsko federalne wycofało się z trzech ostatnich stanów południowych (Florydy, Luizjany i Południowej Karoliny). Jednocześnie Hayes powołał do swego gabinetu przedstawiciela Partii Demokratycznej. Być może był to wynik ustaleń, jednak z drugiej strony Hayes już w trakcie kampanii deklarował oddanie władzy stanom południowym. Także włączenie przedstawiciela przeciwnej partii do swego zespołu nie było niczym zaskakującym w przypadku kandydata, który wygrał tylko jednym głosem elektorskim.

Po opuszczeniu Południa przez armię federalną, rozpoczęły się tam prześladowania czarnoskórej ludności - poszczególne stany wprowadzały rasistowskie przepisy, które przywracały porządek sprzed wojny domowej. Czarni byli w różny sposób prześladowani, zarówno fizycznie jak i legislacyjnie a system segregacji rasowej i biały supremacjonizm utrzymały sie na południu USA aż do lat siedemdziesiątych XX w. To była cena jaką społeczeństwo amerykańskie zapłaciło za jedność państwa.

Wybory 1876 r. były jednymi z pięciu wyborów w historii USA (włączając w to także ostatnie), w których osoba która nie uzyskała największej ilości głosów w głosowaniu powszechnym wygrała prezydenturę w kolegium elektorskim. Były to także jedyne wybory przegrane przez kandydata, który uzyskał ponad 50% głosów w skali kraju (czyli więcej niż wszyscy pozostali kandydaci w sumie).

Jaki byłby wynik wyborów 1876 r. gdyby odbywały się one w niezakłócony sposób? Także tutaj nie ma jasności. Z jednej strony, administracja republikańska pomogła Hayes'owi uzyskać część głosów elektorskich. Z drugiej strony jednak, gdyby nie działania białych bojówek na Południu, Hayes otrzymałby tam znacznie więcej głosów.

Bez wątpienia były to najgorętsze wybory prezydenckie w historii USA.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz